Forum Wszystko o Dota - PL Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 OPOWIADANIE o Defense of the Ancients :) Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Vialix
First blood
First blood



Dołączył: 15 Paź 2009
Posty: 2 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:57, 15 Paź 2009 Powrót do góry

DotA - The True Stories


Z góry uprzedzam, że nie jest to czyste epickie opowiadanie o majestatycznie honorowych bohaterach, taplających się w krwi poległych pół-bogów. Tutaj mamy do czynienia z czymś bardziej zbliżonym prawdzie i chodzi mi tu o prawdę mentalności ludzi żyjących na przełomie średniowiecza i renesansu. Oczywiście ten świat jest wykreowany przez Blizzarda i IceFroga, więc mogłem pozwolić sobie na takie smaczki jak gobliński pojazd przypominający ciągnik.

Te opowiadanie trzeba traktować z przymrużeniem oka. Ale nie znaczy to, że w tej historii nie ma fabuły. Fabuła bowiem zacznie rozkręcać się w następnych rozdziałach - o ile moje wypociny nie okażą się beznadziejną próbą podciągnięcia DotA pod świat typowy dla twórczości ~Sapkowskiego czy Ziemkiewicza.


18+




Rozdział I


- Ta jajecznicza jest kozacka! – Rikimaru zdołał wypluć zdanie razem z jajkiem.
- Nie gadaj z pełnym ryjem! – burknął Yurnero. – Lepiej wpieprzaj te żarło, bo zaraz musimy lecieć. Chociaż te jajo jest rzeczywiście w dechę! Te, Magina, sprawdź ile tam mamy goldenów. Tym razem zapłacimy!
- To znaczy, że tym razem nie oskalpujemy karczmarza?! – zrezygnowany Magina zatrzymał łyżkę pełną jajecznicy w połowie drogi do ust. - E, tak w ogóle, to dlaczego ja mam płacić? - wpakował porcję do ust i beknął. – Niech Riki płaci. Wczoraj chwalił się, że napadł na jakichś chłopów i znalazł przy nich ostro dużo kasencji.
- Ech – Rikimaru westchnął wpatrując się w pustą miskę. – Widziałeś kiedyś, żeby satyr miał kieszenie?! Skąd ja mam ci niby goldeny wziąć? Z dupy?

Magina już chciał rzucić w Rikiego porcją jajecznicy, co najprawdopodobniej bardzo by go usatysfakcjonowało, ponieważ swoją już zjadł. Wymianę argumentów przerwał jednak huk gwałtownie otwieranych drzwi. Na zewnątrz było najwyraźniej bardzo zimno, bo fala chłodu przejechała po plecach kompanów lodowatym dreszczem. Przy wejściu ktoś zakaszlał, potknął się i zaklął cicho. Kilku chłopów siedzących przy stolikach odwróciło się.

Do karczmy wszedł troll. Na pierwszy rzut oka przypominał jednak dobrze zachowaną mumię. Nie był oczywiście umarlakiem, troll-nieumarły to bardzo rzadkie zjawisko. Takie wrażenie sprawiała ogromna ilość starych szmat, którymi owinięty był przybysz. Tylko niebieski wystający nos i kły zdradzały jego pochodzenie. W ręku dzierżył prosty kij.

- Vol’Jin? – Yurnero wychylił się z siedzenia. – Ho no, tutaj. Tutaj, tutaj jesteśmy… Te, Magina, weź tam karczmarza przywołaj. Może jednak jeszcze trochę tu zabawimy.
- Nie mamy czasu – zaskrzeczał troll. – Z resztą to nie jest dobre miejsce na takie rozmowy. Człowieku, mamy zdrowo prze-sra-ne…


Rozdział II


- Niedobrze. Oj, niedobrze – Yurnero klapnął na brzegu wozu z sianem.
- Taa… człowieku – bąknął troll drapiąc się kijem za uchem.
- Ale jak Lisz mógł rozmrozić tych skurwielów, Znachorze - Jugger zrobił mądrą minę, ale trollowi nie było do śmiechu - Musiałby najpierw sam siebie rozmrozić. Gdyby to zrobił, zginąłby na miejscu.
- Nie mam pojęcia. Myślę, że ktoś mu pomógł. W każdym razie nadal żyje, wierz mi, człowieku. Tak samo jak Lucyfer, Lordzik i ta czarna szmata. Wyborowa-niby łuczniczka. Wołają na nią tak jakoś… Du.. Durex czy jakoś tak. A skoro oni żyją, to inni już pewnie też…
- Cholera… - Yurnero rozmasował sobie twarz. Znał ich aż nadto dobrze. Wiedział, że są diabelsko niebezpieczni. Raz udało się ich unieszkodliwić, ale było to dokładnie pięć lat temu. Drugi raz sztuczka z zamrożeniem nie przejdzie, niee – pomyślał.

Cholera.

- Kazali mi powiadomić wszystkich Sentinelów, to powiadamiam. Was znam najlepiej a i najbliżej jesteście to najpierw przyjechałem tutaj. Zaraz ruszam do Shenvale, powiadomić Aldonę, Mirka, Lunę i tego pedała, Omniego. Potem jeszcze tylko do kilku miejsc, bo wiadomość sama się rozniesie. Jestem pewien, że takiej wiadomości nikt nie puści mimo uszu, człowieku.
- Myślisz, że… że nadchodzi czas drugiej wojny? – zapytał Yurnero.
- Nie mi to oceniać, człowieku – rzekł Vol’Jin. – Jestem tylko najemnikiem. Gdy będzie trzeba to i na wojnę pójdę. Wolałbym już zginąć w walce, niż w domu, w kapciuszkach, przed goblińskim telewizorem. Te szklane pudło zmienia czachę w jajo, człowieku – wzruszył ramionami - zresztą ty też na pewno chciałbyś trochę powywijać mieczem, dzielny samuraju. Każdy z nas tęskni za tym, co było kiedyś. Szczególnie ty. W końcu płynie w tobą gorąca krew orków z Klanu Wojennej Pieśni.

Mój ojciec był w rzeczywistości derwiszem, zresztą przez te 5 lat zdążyłem sprawić sobie dwójkę bachorów – pomyślał Juggernaut, ale tylko pokiwał głową w zamyśleniu.

- Jeśli chcecie, możecie zabrać się ze mną. Przydałaby mi się jakaś eskorta – powiedział po chwili troll.
- A co – bąknął Yurnero – przecież nie będziemy tak tu siedzieć z założonymi rękoma. Jedziemy. Eee… tylko gdzie są moi… Emm… kompani?
- Wypierdalaj chuju! – z przodu wozu dało się słyszeć krzyk. – Teraz ja prowadzę ten ciągnik! Wypierdalaj doić krowy mały przezroczysty konusie!

Juggernaut odwrócił się i wspiął na kupę siana, którą przywiózł Vol’jin na wozie.

- Idioci! – krzyknął a potem zwrócił się do Znachora – Jin, te pałki, Magina i Riki, tłuką się na siedzeniu twojego pojazdu. Trzeba ich ściągnąć booOOOOOOO.!! – nie dokończył, bo wóz nagle ruszył. Yurnero sturlał się ze stosu siana i spadł pod nogi trolla goniącego odjeżdżający pojazd. Ten wyłożył się jak długi, łamiąc przy okazji własny kijek.

- O Kur*a, o Kur*a, o Kur*a, o Kur*a! – krzyczał Magina cieniutkim głosikiem. Leżał na masce dziwnej machiny, trzymając się dymiącej mu w twarz rurki. Za kierownicą siedział Rikimaru z goblińskimi goglami na oczach. Jego mina była, jakby to określił bard, po prostu epicka. Malowało się nań przerażenie wymieszane ze zdziwieniem i domieszką bezradnej ułomności. Magina spojrzał na niego. Raz. Po czym przestał krzyczeć i zaczął płakać tłukąc czołem w blachę.

Mimo hałasu, jaki tworzyła maszyna, Riki usłyszał krzyk trolla gdzieś z daleka:
- Naciśnij, Kur*a, hamulec idioto!

Rikimaru nigdy nie widział na oczy hamulca, ale że w chwilach zagrożenia życia mózg zaczyna korzystać z obszarów zwykle niedostępnych, rajdowiec z przypadku w mig pojął, co robić. Spróbował nacisnąć hamulec nogą, ale niestety, okazał się za niski. Dlatego zanurkował po siedzenie – to uratowało go przed wyrzuceniem w przód. Maszyna gwałtownie stanęła. Magina nie miał jednak tego szczęścia…

- Uff… puff… - sapał troll, któremu w końcu udało się dogonić swój gobliński ciągnik. – To już… nie te… uff… lata... co kiedyś…

Yurnero złapał za szyję Rikiego i zaczął nim potrząsać jak grzechotką. Biedny satyr zrobił się cały czerwony. Zostałby niechybnie uduszony, gdyby nie chrząknięcie, jakie ork usłyszał za plecami. Nie musiał się jednak odwracać, bo dobrze wiedział, kto tak chrząka.

- Dranei! – parsknął troll wstrzymując powietrze.

Riki osunął się na fotel a z fotela na ziemię.

- Przepraszamy za najście – powiedział Juggernaut i spojrzał w oczy dziwnej istocie. Trzeba przyznać, że w jego głosie nie było strachu. Niewielu mogło pozwolić sobie na pewny ton w obecności Dranei. Bo w obecności istoty z paszczą zajmującą połowę twarzy nie można być pewnym niczego. Właściwie to nikt nie policzył jak wiele zębów, które swoją drogą przypominały niezwykle długie igły, posiadał Dranei. Bo najpierw trzeba by takiego zabić, a to jest prawie niemożliwe.

- Przepraszamy za najście. Zdarzył się wypadek. Jak widzisz, przyjacielu, ten oto satyr jest porządnie ułomny. Jest tak upośledzony psychicznie jak i fizycznie, że przez przypadek wjechał szanownemu panu w... – Jugger odwrócił głowę by sprawdzić, w co właściwie wjechał. I zamarł.

Z rozwalonej maszyny dymiło się jak z ogromnego ogniska. Wyglądała na kompletnie zniszczoną. Ale nie to było najgorsze. Gobliński ciągnik wbił się w dranejski wigwam. Wnioskując po szczątkach budowli, była to chata wodza wioski lub kogoś jeszcze ważniejszego. Teraz stała w płomieniach.

- …w szkodę. Myślę, że to da się naprawić – dokończył Juggernaut, ale tym razem brzmiało to jak pytanie.

- Zapłacicie za tę zniewagę swoją krwią. Troll będzie ofiarą dla jedynego boga. A ciebie, czerwony orku, po prostu zjemy. Zjemy cię żywcem.

Po tych słowach jakiś młody Dranei podszedł do tego wieszczącego Yurnerowi śmierć, i podsunął jakąś puszkę.

- Nie, idioto! – syknął czymś zirytowany. – Zabieraj te piwo! Nie z żywcem, zjemy go ŻYWEGO! Bracia, do mnie! – krzyknął i zza jego pleców zaraz wyłoniło się więcej strasznych potworów, które zaczęły zaciskać wokół przyjaciół krąg.

Yurnero sięgnął po miecz, ale zorientował się, że zostawił go, gdy zaczął gonić wóz. Znachor nie sięgał po nic, bo kij miał w ręku, ale niestety połamany. Przyjaciele cofnęli się o kilka kroków. Juggernaut pociągnął Rikiego, który ciągle był jeszcze w szoku.

- Wypatroszyć! – krzyknął stanowczo jeden z Dranei, najwyraźniej przywódca.

Przyjaciele zdążyli odbiec tylko kilka metrów, bo wtem rozległ się olbrzymi huk. Ork przez chwilę myślał, że ktoś rzucił go shirukenem w głowę, ale gdy zobaczył zwęglonego Dranei, którzy przelatuje mu nad głową, zorientował się, że coś jest nie tak.

- Magina! – krzyknął Rikimaru, który wreszcie oprzytomniał. Właśnie zatrzymał się i osłaniając głowę przed śmigającymi w powietrzu częściami maszyny, wpatrywał się w tuman kurzu i ogień trawiący wszystko – począwszy od siana, skończywszy na biegających bez ładu Dranei. – Magina! – powtórzył okrzyk. Odpowiedział mu tylko dziki wrzask palących się żywcem potworów. Zanim ktokolwiek zrozumiał, co się stało, wbiegł w kurzawę.

Yurnero przeklął głośno i obrzydliwie, po czym skoczył za nim.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Andryij
Veteran
Veteran



Dołączył: 29 Gru 2006
Posty: 466 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:44, 15 Paź 2009 Powrót do góry

Uważaj na styl. Może być ciekawe Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Milker
Unstoppable
Unstoppable



Dołączył: 30 Lip 2009
Posty: 212 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szczyrk Village ^^

PostWysłany: Czw 19:57, 15 Paź 2009 Powrót do góry

Vialix napisał:
Wołają na nią tak jakoś… Du.. Durex czy jakoś tak.

Padłem.

Pisz dalej, fajnie się czyta.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
ShorteX
First blood
First blood



Dołączył: 30 Sie 2009
Posty: 7 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Suwałki

PostWysłany: Czw 22:26, 15 Paź 2009 Powrót do góry

kozacko Very Happy czekam na next rozdział.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Bjartskular
Starszy Akwizytor



Dołączył: 05 Lip 2007
Posty: 280 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bytom

PostWysłany: Czw 22:50, 15 Paź 2009 Powrót do góry

Ciekawe, ale Sapkowi i Achai nie dorównasz Wink

Na chama dodajesz przekleństwa, znaczek 18+ jest tutaj nie dość, że niepotrzebny (2 osoby z forum mogą go przeczytać) to jeszcze naiwny, bo powinien się znajdować przy temacie Wink

Ale również czekam na następne rozdziały. Bohaterowie wyraziści, piękne Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Casc
Administrator
Administrator



Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 915 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szczecin/Poznań

PostWysłany: Pią 9:53, 16 Paź 2009 Powrót do góry

Zastanawiam się, czy gdyby to rzeczywiście była ekipa znajomych to by się wołali po imieniu? Przecież to mało wygodne i na dłuższą metę wszystko by skrócili do jednej - dwóch sylab, jak to w życiu.

Z dużo tego "człowieku", zwłaszcza, że ludzi to tam chyba nie ma?

Poza tym - zapowiada się interesująco, do poczytania dla relaksu. Jak ktoś zdoła sobie wyobrazić te sytuacje jako "obraz" to na pewno się pośmieje.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Brpp
Satanic
Satanic



Dołączył: 06 Cze 2008
Posty: 505 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 15:49, 16 Paź 2009 Powrót do góry

Zauważ że trolle zawsze mówią "man" w angielskiej wersji;)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Casc
Administrator
Administrator



Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 915 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szczecin/Poznań

PostWysłany: Pią 16:07, 16 Paź 2009 Powrót do góry

Ale tego "man" nie tłumaczy się jako "człowiek". W tym kontekście to raczej byłoby coś w stylu "koleś", "stary", czy "ziomek". A że dla tłumaczenia literackiego kontekst jest bardzo ważny, to wiem z doświadczenia - kiedyś brałem udział w pewnym sporym projekcie tłumaczy - amatorów.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Bjartskular
Starszy Akwizytor



Dołączył: 05 Lip 2007
Posty: 280 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bytom

PostWysłany: Pią 17:34, 16 Paź 2009 Powrót do góry

,, Czas dingo człeku'' Smile

Kojarzysz, Casc ?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Casc
Administrator
Administrator



Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 915 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szczecin/Poznań

PostWysłany: Pią 19:03, 16 Paź 2009 Powrót do góry

Polska wersja Warcrafta III jest tak "wspaniale" przetłumaczona, że poprosiłem kolegę żeby mi przywiózł wersję angielską z USA.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Andryij
Veteran
Veteran



Dołączył: 29 Gru 2006
Posty: 466 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:44, 16 Paź 2009 Powrót do góry

A ja poprosiłem wujka Torrent o angielską wersję.

Co do niuansów; żeby się brać na poważnie za stylizację językową to trzeba by chyba przebywać z tymi trollami... A tak na serio, to chłopak tworzy coś na kształt własnego języka (mam taką nadzieję, że nie jest to jakieś bezmyślne naśladowanie - nie czytałem w.w. autorów. Nie pasjonuje mnie taka literatura) i chwała mu za to. Początki zawsze są trudne, popisze, poczyta, poczyta, popisze i wypracuje swój własny styl. I liczne powtórzenia, lekkie załamania stylistyczne znikną.

Keep'em coming.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Vialix
First blood
First blood



Dołączył: 15 Paź 2009
Posty: 2 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 18:28, 17 Paź 2009 Powrót do góry

Nie wiedziałem, że temat zyska taką popularność. :p Dziękuję za komentarze, wskazówki. Mam już 4 rozdziały, ale na razie wrzucam jeden. Bo co za dużo to niezdrowo. Very Happy


Rozdział III

Gryzący w oczy dym zdawał się być wszędzie. Ork po pewnym czasie błądzenia we mgle, przestał widzieć cokolwiek. Zataczał się tylko w chmurach kurzu trąc rozpaczliwie oczy. Mimo zamkniętych powiek widział tańczące wokół płomienie. Słyszał krzyki i nawoływania w dziwnym, bulgoczącym języku. W końcu potknął się i przewrócił w błoto. Wyglądało to na koniec…

Nagle poczuł czyjąś lodowato zimną dłoń na karku. Ktoś sprawdzał, czy żyje. Po dłuższej chwili zorientował się, że coś ciągnie go przez błoto. Ale co? Tego nie wiedział i właściwie było mu wszystko jedno. Do czasu. Bo w ostatniej chwili, gdy już odlatywał, poczuł, że ktoś wylewa mu na głowę kubeł zimnej wody. Natychmiastowo poderwał się na nogi, po czym upadł na kolana i wypluł kawał czarnej, kleistej mazi.

- Weź to – usłyszał głos. Ktoś podał mu brudną szmatę. Odwrócił się i zobaczył chudą postać w zielonym kapturze. Dranei – na początku ta myśl przepełniła go strachem, ale zaraz domyślił się, że coś jest nie tak. Przecież Dranei nie ratowałby mu życia po to, by teraz zabić. Chociaż… kto tam ich wie. Dlatego dźwignął się na nogi i spojrzał istocie w oczy.

- Czego chcesz? I kim jesteś? – zapytał sucho wycierając się szmatą.
- Wystarczy ci informacja, że nazywają mnie Gondar. Nie pytaj o nic więcej. Oddychaj przez materiał a nic ci się nie stanie – odpowiedział Dranei nie spuszczając wzroku. – Pomogłem ci, a teraz ty musisz pomóc mi. Musisz – Yurnero wiedział, że nie musi, ale jeśli nie będzie grać w tą grę, umrze zanim zdąży wymówić swoje imię. Wybawca kontynuował: – Eksplozja doszczętnie zniszczyła wigwam szamana. Z niego została tylko kupka popiołu, ale ogień dostał się do składziku, gdzie trzymał amulety i mikstury. To spowodowało reakcję łańcuchową. Niedługo powietrze zostanie całkowicie skażone. Wszystko, co żyje na obszarze wioski i dalej, zginie w męczarniach albo ulegnie nieodwracalnej mutacji. To kwestia minut. Dlatego musimy się pośpieszyć. Za mną – dodał stanowczym tonem i popchnął Juggernauta.
- E, zara. Każesz mi iść za tobą, ale popychasz przed – Yurnero szukał każdej wymówki, aby tylko nie wchodzić z powrotem w strefę dziwnej, gęstej mgły, która najwyraźniej rozprzestrzeniała się coraz bardziej.
- Oddychaj przez szmatę. Jeśli zdążymy, nie zabawimy tam długo – usłyszał zanim wpadł w chmurę dziwnego dymu.

Powietrze tutaj było jeszcze gorsze, niż przedtem. Wprawdzie nie dusiło tak jak wcześniej, bo teraz Yurnero mógł zasłonić twarz, ale za to czuł, jakby brnął po dnie bagna. Wrażenie potęgował całkowity brak słyszalności. Widział jakiegoś młodego dranei biegnącego w panice, widział jak porusza ustami, ale słyszał tylko ciężki szum. Poza tym, dym tak szczypał w oczy, że Yurnero musiał je mrużyć.

Po chwili, towarzyszący mu Dranei, który wepchnął sobie do ust własny kaptur, wskazał gestem charakterystyczny zabarykadowany budynek. Wyróżniał się on tym, że jako jedyny zbudowany był z dużych cegieł i kamieni a nie, jak pozostałe budynki we wiosce, drewna i słomy.

Yurnero pojął w lot, o co chodzi. Zamachnął się i spróbował uderzyć w drzwi z pięści, ale gęste powietrze udaremniło jego zamiary. Dlatego zaczął z całej siły przeć na drzwi, które po chwili ustąpiły. Wpadł do środka razem z futryną, zgniatając przy okazji jakiegoś Dranei. Juggernaut poskakał trochę po drzwiach na wypadek, gdyby zechciał się podnieść. Następnie spojrzał wewnątrz pomieszczenia i… zamarł. Patrzyło na niego przynajmniej dziesięciu zdezorientowanych Dranei. Jedni ubrani byli w suknie i złotą biżuterię, inni klęczeli przy stopniach czegoś w rodzaju ołtarza, w brudnych szmatach. Do samego ołtarza przywiązany był Rikimaru. Zauważył właśnie wejście orka i zaczął rzęzić coś niezrozumiale. Niezrozumiale z powodu zakneblowanych ust. Lub z powodu jednego z napastników, najwyraźniej kapłana, który klęczał nad nim z wzniesionym w górę rytualnym nożem. A być może po prostu przeklinał, Riki często bełkotał wiązanki, gdy się porządnie zdenerwował.

Nie rzucili się na niego w pierwszej chwili, bo najwyraźniej toksyczne powietrze dało się i im we znaki. Zauważył, że niektórzy opierają się o ściany i mruczą coś do siebie. Jednak duża część zachowała zmysły – mieli już w rękach sierpy i miecze. Zbliżali się. Juggernaut wiedział, że nie ucieknie, więc rzucił w kąt szmatę i podniósł gardę. Może i wyglądało to trochę śmiesznie – grupa uzbrojonych po zęby (bardzo ostre zęby!) Dranei kontra ledwo utrzymujący się na nogach ork, na dodatek bez swojego samurajskiego miecza.

Tym razem był prawie przekonany, że to ostatni obraz, jaki widzi w życiu. Ale po chwili przypomniało mu się, że zawsze, gdy tak myśli, dzieje się coś najmniej oczekiwanego, coś, co przy okazji swojej nieoczekiwaności, zawsze ratowało jego tyłek.

Tak stało się i tym razem. Wtem, bez żadnego ostrzeżenia, drobnego poprzedzającego zdarzenie hałasu czy sekundowej konsternacji wszystkich zebranych, lewa ściana budynku rozsypała się w drobny mak. Jedna z cegieł trafiła Juggernauta w głowę, ale nie takim rzeczami zdarzyło mu się już w życiu oberwać.

Z kurzawy najpierw wyłoniły się ogromne kły, potem trąba, a w końcu ogromne cielsko… słonia!

- O Kur*a! Mamut w mordę ******!!! – wykrzyknął nagle przywiązany do kamiennego ołtarza Rikimaru.

Poprawka – rzeczywiście był to mamut. Słonie nie są przecież tak ogromne, nie są porośnięte sierścią i, co najważniejsze, nie są wyposażone w gniotące i szarpiące, długie na dwa metry kły!

Dranei, którzy za chwilę mieli rzucić się na Juggernauta, rzucili się, ale nie na orka, tylko na przeciwległą ścianę. I bynajmniej nie z własnej woli oraz nie w sposób, w jaki lubią się rzucać. Był to bowiem skok umierającego szczupaka przebitego ogromnym kłem.

Yurnero w międzyczasie zdążył dobiec już do ołtarza. Kapłan trwał ciągle w tej samej pozycji. Wejście Juggernauta sprawiło, że otworzył lekko usta. Wejście potwora zaś najwyraźniej połamało mu szczękę. Ork wyrwał mu sztylet i wbił w brzuch. Osunął się gdzieś w tył. Następnie zabrał się za rozwiązywanie Rikiego.

- Gdzie jest Magina?! – wykrzyczał mu w twarz przecinając węzły.
- Nie mam pojęcia – Rikimaru podłubał sobie wolną już ręką w nosie. – Te skurwysyny chciały wypruć ze mnie serce żeby złożyć w ofierze bogu! Ci idioci są przekonani, że bóg zesłał na nich jakąś zarazę w powietrzu…
- W takim razie jesteś bogiem – odpowiedział Yurnero i rozkaszlał się porządnie. Wewnątrz budynku powietrze nie było tak bardzo skażone jak na zewnątrz, ale teraz, gdy zabrakło jednej ściany, zaczęło się mieszać. Zdarł z kapłana kawałek szaty, przedarł na pół i rzucił część Rikiemu. – Zatkaj sobie tym usta. Wypierdalamy!
- Co?! O! Nigdy w życiu. Idę dalej szukać Ma… - nie dokończył, bo trąba mamuta rąbnęła w ołtarz, rozsypując się kawałeczki. Rikimaru zdążył odskoczyć.
- Nie damy rady! – ork starał się przekrzyczeć zamieszanie – Módlmy się, by był gdzieś daleko stąd. Bo jeśli tak nie jest… raczej już nie żyje. Każda sekunda tutaj może nas zabić!!
Rikimaru zagryzł wargi, odwrócił smętną twarz, ale po chwili wziął się w garść i krzyknął już bardziej stanowczo:

- Wypierdalamy!

Zdążył w ostatniej chwili, bo mamut zaczął właśnie taranować podwyższenie, gdzie się znajdowali.

Wyskoczyli na zewnątrz wciąż zakrywając usta szmatami. I wpadli jak śliwka w kompot. Albo raczej jak jeden satyr i jeden ork w armię zmutowanych monstrów!

Byli wszędzie dookoła. Jedni nie mieli rąk, inni nóg. Jeszcze inni nie mieli niczego. Były tu głowy poruszające się na długich, zakrwawionych mackach. Same kadłuby Dranei odpychające się od podłoża na rękach. Niektórzy wyglądali trochę lepiej – po prostu zamiast niektórych członków posiadali różowe macki lub zrośnięte z ciałem wory przypominające ogromne jądra. Znalazły się też perełki – na przykład „gwiazda” złożona z dziesiątek sklejonych odnóg Dranei i jednej głowy. Bohaterowie mogli się wszystkiemu dokładnie przyjrzeć, bo minęła chwila zanim potwory zorientowały się o przybyciu gości. Zajęte były zjadaniem siebie nawzajem, krążeniem w kółko bez sensu i innymi dziwnymi rzeczami.

Rikimaru wyciągnął złoty sierp, który najwyraźniej zdążył komuś podkraść w trakcie ceremoniału. Ciął na odlew pierwszego potwora, jaki się na nich rzucił. Zgniłe mięso chlapnęło na inne – w ten sposób sunęły ku bohaterom następne, które Riki kolejno zabijał. Yurnero podniósł z ziemi kosę i szło mu o równie dobrze. Nie było to trudne, bo mutanty mimo wszystko były bardzo powolne i raczej głupie. Przyjaciele zaczęli jednak powoli tracić siły. Po dobrej minucie rżnięcia wszystkiego dookoła, Rikimaru nagle stanął i popatrzył na własne ramię.

- Co to, u cholery, jest?! – uraczył retorycznym pytaniem kompana Riki.

Z ramienia wyrósł mu wijący się glut. Przypominał trochę robaka, który starał się wydostać spod skóry satyra. Przerażony Rikimaru odepchnął Dranei bez głowy, który starał się dosięgnąć go szponiastą ręką, po czym złapał za sierp i ciął przez dziwną anomalię. Z rany wyłoniła się mała macka, która zaczęła rosnąć. Odciął ją, ale nawet gdy spadła na ziemię, zaczęła wić się i podskakiwać.

- Gdybyś nie bawił się w ujeżdżanie tego jebanego ciągnika, nie doszłoby do tego, gówniaku! Aghhh! – Yurnero zwymiotował czarną mazią. – Nie jest dobrze – dokończył roztrzęsionym głosem.

Wtem poczuł coś gorącego na plecach. To jeden z fantazyjnie wygiętych Dranei ciął go pazurem od tyłu. Zakręciło mu się w głowie. Starał się jeszcze bronić, ale powoli tracił kontakt z rzeczywistością. Czuł, że toksyczne powietrze rozsadza mu płuca. Czuł, że coś tam, wewnątrz niego, rośnie i próbuje się wydostać… Spojrzał na przyjaciela. Ten jeszcze jakoś się trzymał, ale widział ból i zmęczenie malujące się na jego twarzy.

Ostatnim obrazem, jaki zobaczył, były straszliwie pomarszczone i zakrwawione twarze stworów nachylających się nad nim. A potem jakiś krzyk w oddali i odgłos rogu… ktoś wzywa do walki o Drzewo Życia! Furion dmie w róg! Czas stawać do walki… nie… nie ma sił… ktoś inny go zastąpi a potem ruszy na Scourge! Jak za dobrych lat… nie… zaraz… to nie róg… to trąba słonia… czy tam… mamuta… pała tego Gondara, żeeby mamamamumututem jeechhhać…ć !

Ciemność.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)